Nie możemy wybrać, z kim połączy nas pokrewieństwo, ale możemy zdecydować, kto będzie naszą rodziną.
Wraz ze śmiercią ukochanej opiekunki Wandy Wellington siedemnastoletnia Jane Miller traci ostatnią bliską sobie osobę. Osierocona dziewczyna musi doczekać dorosłości w domu syna Wandy, Andrew, jego żony Anny i ich dwóch synów. Na szczęście Wellingtonowie nie są jej zupełnie obcy – o ile w towarzystwie dorosłych Jane od zawsze czuła się skrępowana, o tyle w osiemnastoletnim Luke’u znalazła bratnią duszę, a w sześcioletnim Milesie młodszego brata, którego nigdy nie miała.
Zmiana otoczenia po śmierci Wandy niesie za sobą nie tylko paraliżujące uczucie wyobcowania, ale też powrót do przeszłości. Chodzi o przyjaciół Luke’a – Briana, Lucy, Patricka i Haydena. Owszem, myśl o spotkaniu z Brianem i Lucy przywołuje wiele cudownych wspomnień, jednak tego samego nie można powiedzieć o pozostałej dwójce. Hayden w szczególności zaszedł Jane za skórę, ponieważ nikt nigdy nie upokarzał jej tak jak on.
Od ich ostatniego spotkania minęło sporo czasu. Jane jeszcze nie wie, jak wiele się zmieniło i ile jej umykało, gdy przyjeżdżała w odwiedziny do Wellingtonów. Wkrótce zrozumie, że ludzie, których – jak jej się wydawało – dobrze znała, nawet w połowie nie są tacy, za jakich ich miała.
Nadeszła chwila, by zdjąć maski i pokazać Jane druzgocącą prawdę. Czy dziewczyna udźwignie to, co się pod nimi kryje…?
Monika Rutka - z wykształcenia logistyk, pracuje w wytwórni muzycznej, a po godzinach spełnia się w aktorstwie i pisarstwie. Przygodę z pisaniem zaczęła w 2010 roku na ostatnich kartkach zeszytu do matematyki, jednak dopiero w 2021 roku zdecydowała się podejść do tego na poważnie i opublikować swoją twórczość na Wattpadzie. W sieci zaistniała pod pseudonimem „poskladana” dzięki krótkim, pouczającym filmom w aplikacji TikTok. Spark jest jej debiutancką powieścią, zainspirowaną tym, co widziała, usłyszała i przeżyła
powiedziałabym, że nawet 6⭐️ to za mało, bo książki rurki zasługują na nieskończoność i taka jest też moja miłość do nich. nieskończona. przez całą książkę było aż za dobrze i jak na rutkę przystało - zakończenie musiało mi złamać serce 💔
najbardziej komfortowa książka na świecie. nic nie jest w stanie jej przebić. kocham całym sercem. tyle razy łzy mi leciały czy to ze wzruszenia czy ze smutku to mało mojego, ale no jeju. brak mi słów. rutka jak zwykle odwaliła kawał wspaniałej roboty, a teraz na książka dla bardzo wielu czytelników może być właśnie taką przystanią lepszego jutra. gdzie znikają wszystkie troski i jedyne o czym myślisz to jane, która stworzyła swoją cudowną rodzinę 🥹🫶
naprawdę ciekawa historia. uwielbiam styl pisania Rutki i nie zawiodłam się. jej książki są nasycone mnóstwem emocji i to właśnie wyróżnia jej dziela. kreacja bohaterów i ten cliffhanger na końcu? 🫣 czekam na dalszy ciąg... btw, te cameo postaci z trylogii spark? odrazu miałam uśmiech na twarzy 😍😍
mega fajne, ale psychiki mi niestety nie zniszczyło- - momenty z chase’m i zazdrosnym Haydenem były 11/10 - lecę z drugim tomem i mam nadzieję, że zaboli bardziej, bo tutaj oczekiwałam łez ( a tak nie jest :/ ) - kocham styl pisania rutki pls
jedna pojedyncza łza płynie po mokrym policzku, a serce wystukuje szybki rytm, za oknem słyszę krople deszczu, a w umyśle jest tylko cisza
ta historia stała się moją przystanią, spełniła swoje zadanie, nie zaprzeczę również, że moje emocje podczas poznawania tej książki były niezwykle, różne i piękne
od uśmiechu do płaczu, potem radości i tak w kółko, ta historia wyzwoliła we mnie ogrom radości, a zarazem smutku
pomimo, że kocham twórczość spod pióra moniki i każda jej książka jest wysoko w topce, to myśląc o Przystani myślę o ciszy i spokoju, chyba dawno nie czułam tego uczucia w książkach, które mi było dane poznać
myślę sobie, jak ta książka pozwoliła mi psychicznie odpocząć, oczywiście wzbudziła we mnie emocje/uczucia, ale czytając tą historię czułam spokój i w końcu nie musiałam uciekać, nie bałam się
już nie musiałam uciekać, bo znalazłam swoją prywatną przystań
przystań, która dała mi spokój i nadzieję na lepsze jutro
3,75/5⭐️ taki sredniaczek. było fajnie w niektórych momentach, mogło być lepiej gdyby cokolwiek się działo przez te 360 stron, a nie dopiero na 3 ostatnich kartkach
A 4 ⭐️ bo mnie poruszyła bardziej, niż myślałam, że może. To było cudowne!! pięknie napisana historia. Bardzo polubiłam bohaterów, a pod koniec to, az pociekły mi łzy na wiadomość o złych wieściach. Miles zdobył moje serce. Chciałabym mu dać guzika. Zakończenia totalnie się nie spodziewałam. Mam teraz tyle pytań…. Czekam na drugi tom z niecierpliwością. Bardzo, bardzo polecam.
ੈ✩‧₊˚ Nie mogę pojąć, dlaczego tak długo zwlekałam z poznaniem tej historii, choć znajomi od dłuższego czasu mi ją polecali.
ੈ✩‧₊˚ Książka przyciąga uwagę nie tylko intrygującą fabułą, ale przede wszystkim głębokim przesłaniem i wartościami, które oferuje. Monika Rutka umiejętnie przedstawiła opowieść skłaniającą do refleksji nad życiem, miłością i poszukiwaniem sensu w trudnych chwilach.
ੈ✩‧₊˚ Warto również zauważyć, jak dobrze książka balansuje między dramatycznymi momentami a lżejszymi chwilami. Wątki poboczne dodają fabule realizmu, każdy z bohaterów ma swoją unikalną historię i charakter. Autorka stworzyła postacie, które są prawdziwe i pełne życia, unikając idealizowania czy przerysowywania ich problemów.
ੈ✩‧₊˚ Jednym z ważniejszych motywów w książce jest temat rodziny – tej, którą wybieramy. Autorka podkreśla, że prawdziwa rodzina to nie tylko więzy krwi. Często to, co naprawdę tworzy rodzinę, to wzajemne zrozumienie i wsparcie, które możemy znaleźć wśród przyjaciół.
ੈ✩‧₊˚ Jednak mimo tych zalet, nie mogę nie zwrócić uwagi na pewien aspekt, który wpłynął na moją ocenę... Chodzi o relację między główną bohaterką, Jane Miller a Haydenem Hendersonem – przejście od niechęci do romantycznych uczuć wydaje mi się trochę za szybkie.
ੈ✩‧₊˚ Czy polecam? „Przystań lepszego jutra” to książka, w której każdy odnajdzie cząstkę siebie. Jeśli szukacie pozycji, która skłoni do refleksji i jednocześnie dostarczy wielu emocji, zdecydowanie warto po nią sięgnąć. Nie czekajcie tak długo, jak ja – warto przeczytać ją już teraz!
Po przeczytaniu The Seven Year Slip (pl. Siedem lat wstecz) od Ashley Poston byłam tak oczarowana tą książką, że miałam ogromną nadzieję na odnalezienie czegoś podobnego. Przystań lepszego jutra Moniki Rutki wydawała się być dla mnie idealną lekturą, i szczerze mówiąc, przez pewien czas podczas czytania tak się właśnie czułam. Ale potem coś się popsuło, i z każdą stroną musiałam się wręcz zmuszać do czytania.
Opis. Główna bohaterka Przystani lepszego jutra to Jane Miller, nastolatka, która po stracie swojej opiekunki, Wandy, trafia pod opiekę rodziny jej syna, Andrew. Nadal borykając się z żałobą, jak i z uczuciami dotyczącymi jej dawnych znajomych (których wiedziała, że teraz spotka ponownie), powinna znaleźć się w ciepłym domu, w którym znajdzie upragnione szczęście i bezpieczeństwo. Jednak rodzina Wellington, z wyjątkiem najmłodszych jej członków (Luke'a i Milesa), nie wydaje się być nastawiona szczególnie pozytywnie do pobytu Jane w ich domu. Z czasem Jane i jej nowa rodzina zaczynają wpływać na siebie w pozytywny sposób i znajdują upragnione szczęście.
Pozytywy.
~ Jane i Miles. Bardzo pozytywnym zaskoczeniem dla mnie było jak dobrze Jane dogadywała się z najmłodszym członkiem rodziny Wellingtonów, Milesem, i jak wiele miejsca autorka poświęciła tej relacji. To było przesłodkie. ~ Oliver. To jedyny bohater, do którego coś poczułam. Biedny, biedny chłopiec. Jest nie tylko reprezentantem osób chorych w tej książce - jest reprezentantem wszystkich, którzy są w jakiś sposób inni i są przez to prześladowani. Nigdy nie zrozumiem dlaczego ludzie są dla siebie nawzajem okrutni. Dlaczego robicie innym to, co samym sobie nigdy byście nie zrobili? ~ Miles i Oliver. Przecudna przyjaźń. Coś tak czystego i cudownego. Chciałabym, żeby było więcej scen z nimi. ~ Temat żałoby i próby radzenia sobie z utratą ukochanej osoby (Jane, Anna).
Negatywy.
Przystań lepszego jutra to nie Siedem lat wstecz i to nie dlatego, że w Przystani... nie ma magicznego mieszkania. Obie książki, oprócz oczywistego wątku romansu, opisują także temat utraty ukochanej osoby i radzenia sobie z tą utratą. Z jakiegoś powodu jednak jedna z tych książek otrzymała ode mnie całe pięć gwiazdek, a druga nie.
Różnicą pomiędzy tymi dwoma książkami jest równowaga pomiędzy wątkiem romansowym a wątkiem żałoby. Autorka Siedem lat wstecz ją znalazła i świetnie ją opisała w swojej książce. Niestety, Monika Rutka w Przystani lepszego jutra postanowiła skupić się bardziej na wątku romansowym, a wątek żałoby odstawić jako wątek poboczny. Są czytelnicy, którym taka postać rzeczy na pewno odpowiada. Uwielbiam romanse, ale jako czytelnik poszukuję jednak czegoś więcej. Przystań lepszego jutra mi tego nie dała.
Podczas czytania nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszystkie traumatyczne przeżycia, przez które przechodzili bohaterowie Przystani..., zostały wstawione do książki tylko po to, żeby czytelnik sądził, że są to postacie pełne głębi. Patrzcie, tutaj mamy osobę, która straciła swoją ukochaną opiekunkę, a wcześniej rodziców, i teraz jest całkiem sama na świecie. O, a tu jest osoba, której mama jest alkoholiczką i chce rozdzielić ją z jej ukochanym. O, a tu jest chłopak, który stracił brata w wypadku samochodowym! Widzicie? Wszyscy są bogaci i wydają się szczęśliwi, ale każdy z nich ukrywa w sobie jakąś bardzo głęboką ranę!
Kłopot w tym, że te wszystkie "głębokie rany" nie mają żadnego większego wpływu w opowieści. Są tylko wrzucone jako backstory, i to tyle. Najbardziej rzuca się to w oczy w przypadku głównej bohaterki, Jane. Ma ona radzić sobie z utratą Wandy, swojej opiekunki (utraciła też matkę, ale była wtedy małą dziewczynką i niewiele pamięta), ale oprócz jednej czy dwóch niewielkich flashbackowych scen dotyczących jej relacji z Wandą, wszystko co otrzymujemy, to praktycznie suche fakty, którym zupełnie nie udało się w żaden sposób mnie poruszyć. Przy Siedem lat wstecz płakałam jak dziecko. Podczas czytania Przystani lepszego jutra uroniłam może jedną albo dwie łzy i to nie z powodu głównej bohaterki, ale postaci pobocznej (Olivera).
Jeśli chodzi o wątek romansowy, który jest głównym wątkiem książki, to również nie mam do niego żadnych uczuć. A przynajmniej jeśli chodzi o te pozytywne. Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem co takiego w sobie widzą Jane i Hayden. Poznali się lata temu i ich relacja polegała na zgryźliwych docinkach (zwłaszcza ze strony Haydena), po czym ni stąd ni zowąd oboje wylądowali w samochodzie i zaczęli się całować. Kiedy Jane zamieszkała z Wellingtonami i niby czuła się źle w pobliżu Haydena, całą sytuacja się powtórzyła. Trzeba wspomnieć, że w obu tych sytuacjach (całowaniu się w samochodzie) Jane była PIJANA, Hayden był TRZEŹWY, a mimo to w żadnym z tych przypadków Hayden nie zachował się jak należy (śmieszy mnie, że w którym momencie powiedział, że męczy go zachowywanie się właściwie - kiedyś ty zachował się właściwie, chłopie?). Wszystko co się wydarzyło, miało na celu stworzenie pretekstu dla romantycznych scen pomiędzy nimi (nawet późniejszy atak Olivera!) - scen, czytając które nie czułam niczego oprócz irytacji. Nawet nie mieli żadnej porządnej rozmowy dotyczącej tego, jak zachowywali się wobec siebie zanim Jane zamieszkała z Wellingtonami. Jane wykrzyczała mu w twarz jak się wówczas czuła (i dobrze), skruszony Hayden przeprosił, i to było wszystko. I tamten czas zupełnie przestał mieć znaczenie. Tak właściwie jest ze wszystkim w tej książce i strasznie mnie to wkurza, bo miała ogromny potencjał. Jest tyle wspaniałych rzeczy, które możnaby rozwinąć, i tym samym dać nieco miejsca dla innych bohaterów poza Jane i Haydenem. Może będzie to miało miejsce w kolejnym tomie, ale mnie to już nie obejdzie, bo nie będę go czytać.
Jeśli chcecie przeczytać historię, w której zależy wam na czymś więcej niż na romansie, naprawdę bardzo serdecznie polecam książkę Siedem lat wstecz Ashley Poston ☺️
Po raz szósty znalazłam w książkach Moni bezpieczną przystań. Kiedy czytam jej książki czuję się jakbym umierała i rodziła się na nowo. Natchnięta nadzieją.
W historii Haydena i Jane (szczególnie Jane) znalazłam swój nowy dom. Dom, do którego będę wracać, dom gdzie nikt nie powie ci, że jesteś gorszy tylko przytuli, wysłucha i zrozumie.
Każdy szczegół w tej historii jest ważny, każdy niesie za sobą konsekwencje i prowadzi fabułę coraz dalej. Nic nie dzieje się bez przyczyny bo w końcu wszystkie nasze czyny są "po coś".
Nie potrafię ubrać w słowa wszystkich towarzyszących mi emocji. Było ich naprawdę dużo. Od początku zakochałam się w tej książce. Z każdą przewróconą stroną tylko uświadamiałam sobie, że nie bez przyczyny tak się stało. Miles to moje słońce. Kocham tego dzieciaka i mam nadzieję, że znajdzie swoje szczęście.
Scena z monopoly jest nie tylko urocza. Jest bardzo wartościowa. Udowodniła mi, że dobro wraca. Nie ma ludzi dobrych i gorszych. Bo czym tak naprawdę jest dobro? Przecież dla każdego z nas może mieć całkiem inną definicję... Cieszę się, że Monika porusza takie tematy. Dzięki temu jej książki nie są tylko komfortowe są też bardzo ważne. Bo często w biegu życia zapominamy ile znaczą takie gesty. Bo w końcu nawet mały guzik może mieć dla kogoś wielkie znaczenie.
Monia jest moją przystanią lepszego nie tylko jutra, ale i każdego kolejnego dnia. Nie wiem czym zasłużyłam sobie na poznanie jej twórczości, ale nie żałuję żadnej poświęconej jej minuty.
Teraz pozostało mi tylko biec. Bo dzięki przystani już niczego się nie boję.
[Współpraca reklamowa z Wydawnictwem beYA] Było to moje pierwsze spotkanie z piórem Moniki Rutki. O jej książkach słyszałam już wiele różnych opinii, więc jak tylko zobaczyłam zapowiedź “Przystani lepszego jutra”, wiedziałam, że jest to idealny moment na zapoznanie się z twórczością Autorki. Myślę, że nie miałam wielkich oczekiwań i może podświadomie bałam się rozczarowania? Szybko zdałam sobie jednak sprawę, że zupełnie niepotrzebnie, a Przystań to jedna z tych książek, po które można sięgnąć w ciemno.
Główną bohaterką jest Jane. Po śmierci swojej ukochanej opiekunki Wandy, dziewczynę adoptuje jej syn Andrew. Jane zamieszkuje w posiadłości Wellingtonów i tym samym staje się częścią nowej rodziny. Próbuje zyskać sympatię Anny, żony Andrew oraz spędza czas w towarzystwie ich dzieci – Milesa i Luke’a. Mimo, że Wellingtonowie nie są jej obcy, Jane nie czuje się do końca swobodnie w nowym domu, a jedyne oparcie znajduje w swoich przyrodnich braciach. Młodszy, sześcioletni Miles jest dla niej niczym słońce w pochmurny dzień, a Luke to dla dziewczyny zaginiona bratnia dusza. Nowe miejsce nie wyklucza jednak powrotu do przeszłości. O ile Brian i Lucy – najlepsi przyjaciele starszego Wellingtona stanowią przyjemną część tego powrotu, o tyle Hayden, który również należy do ich paczki jest kimś, o kim dziewczyna chciałaby zapomnieć. Wkrótce Jane zrozumie, że nie tylko ona nosi w sercu smutek, a ludzie, którymi się otacza nie są tacy, za jakich ich miała.
“Przystań lepszego jutra” wprowadziła mnie w bardzo nostalgiczny stan. Prawdopodobnie za sprawą poruszanego w książce tematu rodziny, który wzbudził we mnie różne, niekiedy skrajne emocje. Było tutaj dużo smutku, niezrozumienia, cierpienia, ale też prawdziwej miłości, wsparcia i zaufania. Motyw found family został przedstawiony w piękny sposób i niesamowicie mnie rozczulił. Co prawda nie uroniłam łzy, ale przeżywałam każdy moment z bohaterami i sama czułam się, jakbym była częścią ich rodziny. Książka ma trochę ponad 350 stron i to w zupełności wystarczyło żebym odnalazła w nich swoją przystań lepszego jutra.
Nie umiem wybrać ulubionej postaci. Każda zupełnie inna, każda zdobyła moją sympatię i po prostu nie znalazłam tutaj nikogo, kto mógłby wywołać we mnie negatywne uczucia. Nie ważne czy jest to główny bohater czy może drugoplanowy. Tutaj każdy zyskał swój niepowtarzalny charakter i posiada historię, którą czytelnik może poznać i dzięki temu jeszcze bardziej zżyć się z książką. Monika Rutka stworzyła bohaterów, którzy nie zostali w żaden sposób wyidealizowani czy przerysowani. Autorka stworzyła obraz prawdziwy, ludzki, bardzo znajomy. Miałam wrażenie, że to dzięki temu magia Przystani trwała do samego końca.
Obok motywu found family, możemy znaleźć jeszcze jeden: enemies to lovers. Miał może dla mnie nieco mniejsze znaczenie (prawdopodobnie dlatego, że found family w “Przystani lepszego jutra” jest po prostu bezkonkurencyjne), ale był poprowadzony w ciekawy sposób. Między Jane i Haydenem od początku była chemia, dużo sprzecznych uczuć i niewypowiedzianych słów. Ich relacja nie rozwijała się zbyt szybko, było to raczej umiarkowane tempo. Świetnie było śledzić ich losy, stopniowo razem z nimi odkrywać kolejne karty i wracać do wydarzeń z przeszłości.
Po przeczytaniu ostatniej strony do głowy wpadła mi jedna myśl: Monika Rutka to pisarka, która przez całą książkę potrafi uśpić czujność czytelnika i za sprawą jednego zdania roztrzaskać jego serce. Tak właśnie się czułam... Plot twist na końcu sprawił, że cały idealny obraz stracił swoje piękne barwy. Marzę, aby już trzymać w swoich dłoniach kolejny tom i poznać zakończenie historii Jane i Haydena. Pokochałam “Przystań lepszego jutra” całą sobą. Poruszająca, prawdziwa, komfortowa i cudownie bolesna podróż.
ta historia jest tak przepiękna!! rutka jak zwykle nie zawodzi i wyczarowała coś niesamowicie pięknego🥹 uwielbiam tę książkę i przyznaję ogromny plus za to, jak wiele cennych wartości przekazuje!
Do tej książki miałam spore oczekiwania. Poprzednia seria autorki „The Chain” mi się nie podobała, ale za to „The Wave” nie licząc zakończenia było świetne. Dlatego w przypadku tej książki bardzo mocno liczyłam na to, że mi się spodoba.
Od samego początku książkę czytało mi się cudownie. To była naprawdę piękna historia, która wzbudziła milion różnych emocji. Przez tekst dosłownie płynęłam i momentami nie mogłam się oderwać. Styl pisania był bardzo przyjemny i widziałam sporą zmianę w piórze Moniki, porównując tę historię z „The Chain”.
Jedną z moich ulubionych osób w tej książce był Luke. No uwielbiam go. To jest taki bohater, którego nie da się nie lubić. Był takim cudownym bratem dla Jane, zwłaszcza na początku, gdy pomagał jej się zaaklimatyzować. To jak pokazywał, że mu na niej zależy i się o nią troszczył było mega urocze.
Oczywiście najlepszą postacią bezkonkurencyjnie był Hayden. No jak go nie kochać. Ma w sobie coś przyciągającego i sprawiającego, że przez całą książkę wyczekiwałam tylko aż znowu się pojawi. Jest niesamowity, a momentami było mi go tak okropnie szkoda, że nie potrafiłam nie płakać.
Jestem mega szczęśliwa, że ta książka była tak dobra, bo uwielbiam Rutkę i bardzo chciałam tak samo uwielbiać jej książki. Z jednej strony z niecierpliwością czekam na kolejny tom, ale z drugiej okropnie się go boję, bo przepraszam bardzo co się odwaliło na koniec. Jeśli komuś też nie podobało się „The Chain” to dajcie szansę „Przystani lepszego jutra”, bo naprawdę warto.
"– Tutaj można na chwilę uciec przed światem. – Też przed nim uciekasz? – Każdy z nas to robi, Jane.”
Nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z przeczytaniem tej historii. Żałuję. Ta książka jest po prostu cudowna. Od pierwszych stron mnie wciągnęła w swój świat i nie umiałam się od niej oderwać. Przeczytałam ją w jeden dzień co mówi samo za siebie.
Nie było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Moniki. Czytałam jej wcześniejsze książki, ale moim zadaniem uważam, że przystań jest jej najlepszą książką. Znalazłam w niej bezpieczne schronienie i wiem, że nie raz nie dwa wrócę do tych bohaterów i tej historii.
Właśnie jeśli mówimy o bohaterach to bardzo szybko zżyłam się z Jane. Bardzo łatwo było mi się z nią utożsamić. Czasem jej myśli były tymi moimi co uderzało za każdym razem niesamowicie mocno. Jane jest dziewczyną, która tak jak my zmaga się z kompleksami. Oprócz tego życie nie było dla niej łaskawe. Nie umie bardzo szybko zaufać innym i ciągle szuka swojego miejsca w świecie. Jeśli do kogoś się przywiąże to naprawdę mocno i na długo. A raz stracone zaufanie nie tak łatwo jest odzyskać.
Hayden to bohater do którego miałam na początku relację hate - love, ale później moje zdanie na temat jego postaci bardzo szybko zmieniło się i to na plus. Pokochałam go co tu dużo mówić. Jego postać jest naprawdę złożona i na pozór może nam się wydawać, że jest to zapatrzony w siebie chłopak, który sam nie wie czego chcę. Jednak czym dalej czytałam tą książkę tym lepiej było mi go zrozumieć i poznając jego przeszłość złamało mi się serce.
Postacie drugoplanowe również zostali w fenomenalny sposób wykreowani. Polubiłam ich wszystkich. To naprawdę zgrana grupa przyjaciół, którzy są dla siebie wzajemnie ogromnym wsparciem i są w stanie wspierać się w każdym momencie.
Problemy poruszane tutaj przez autorkę uderzają bardzo mocno i niejednokrotnie sprawiły, że miałam łzy w oczach. Pokazała, że tak naprawdę w prawdziwym życiu możemy spotkać na swojej drodze takich ludzi z takimi samymi problemami. Nie byli oni idealni, popełniali błędy, ale przez to stali się dla mnie osobiście niesamowicie bliscy.
Było kilka momentów w których zastanawiałam się dlaczego to czytam i dlaczego świadomie pozwalam sobie na zadanie bólu. Monika piszę w przepiękny sposób. Za każdym razem jestem odczarowana tym jak pięknie udaję się jej przekazać emocje i uczucia bohaterów. Jak często skupia się na psychice ich i jak realnie ich przedstawia.
Pewna scena podczas słynnej gry w monopoly uderzyła naprawdę mocno i na niej osobiście wylałam najwięcej łez. Naprawdę wzruszyła mnie ta scena i sprawiła, że jeszcze bardziej pokochałam bohaterów.
Jeśli mówimy tutaj o relacji pomiędzy Jane i Haydenem to jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem jak cudownie mi się czytało o tej dwójce. Wszystko tutaj było naturalne i akcja działa się powoli. Nic nie było sztuczne i ani przez chwilę nie pomyślałam, że coś dzieje się zbyt szybko.
Zakończenie. Udam, że ono nie istnieje. Jestem w ogromnym szoku nadal po tym co przeczytałam. A minęło już naprawdę trochę czasu, gdy skończyłam ją czytać. Nie mogę się doczekać Miasta pogrzebanych nadziei chociaż boję się, że to nie nadzieję zostaną pogrzebane a moje serce. Nie ukrywam też, że się boję. Bo autorka jest nieprzewidywalna. Ale jedno jest pewne. Będzie bolało.
Polecam Wam z całego serca sięgnąć po tą pozycję. Jestem przekonana, że spodoba Wam się ona tak bardzo jak mi.
jak nie przepadam za książkami Moniki tak ta okazała się naprawdę świetna, nie miałam co do niej żadnych wymagań a wręcz byłam pewna że mi się nie spodoba i dzięki temu pozytywnie się zaskoczyłam
była tak prawdziwa i uderzająca że momentami musiałam zatrzymać się nad danym fragmentem żeby jeszcze raz go przemyśleć
kocham to jak zostali wykreowani bohaterowie, nie tylko główni ale także ci poboczni bo ich problemy także były ważne w tej historii, to właśnie ich prawdziwość buduje tę książkę i to przedstawienie tych problemów trafiło do mnie najbardziej
poza ciepłem jakie tworzyły wszystkie relacje i rozczuleniem na samą myśl o tym, jak autorka przedstawia relacje międzyludzkie, pojawiały się te chwile gdy czułam ból bohaterów
pomimo że nie płakałam, a zakończenie znałam na długo przed przeczytaniem tej książki to udało jej się mnie całkowicie rozczulić i mocno zaskoczyć! jak np przy scenie z monopoly o której już tyle słyszałam
jane i hayden są cudowni i czekam na rozwój ich relacji w kolejnej części!! plus mam nadzieję na rozwinięcie jednego wątku, który został tu już wstępnie pokazany
2.75/5 Unpopular opinion: nie rozumiem dlaczego wszyscy opisują rutkę jako taką nieprzewidywalną autorkę, której książki są równie nieoblczalne jak sama ona. Przez 360 stron tej książki nie stało się absolutnie nic, dopiero na końcu dostaliśmy zwrot akcji, tak jakby był on tylko po to żeby zachęcić nas do kupna 2 części tej historii. Po przeczytaniu książki nie jestem w stanie wymienić jakiegokolwiek motywu czy celu napisania jej. Relacja Jane i Haydena była bardzo niezręczna, a nienawiść naciągana (2 lata temu hayden wyzywał jane z powodu jej wagi, teraz się zmienił a Jane nauczyła się mu odpyskowywać, ale w sumie to już wtedy się ze sobą całowali) z tego powodu nie czułam przywiązania do bohaterów. Ich relacja rozwinęła się dosłownie z niczego, na początku książki Jane ciągle mówiła jak to ona go nienawidzi, a potem nagle się całują i w sumie to wszystko jest okej. Jest mi strasznie szkoda bo mimo wszystko bardzo lubię język pisania Moniki i widać u niej wielki progres w porównaniu do debiutu.
Nieczęsto zdarza się żebym czuła, że książka była mi przeznaczona w danym momencie mojego życia, ale tym razem właśnie tak było.
Bo potrzebowałam tej historii bardziej, niż się spodziewałam, że mogę jakiejś potrzebować.
Od samego początku czułam, że czytając tę książkę wracam do domu. Jej klimat i wspaniali bohaterowie, z którymi mogłam się utożsamić, sprawili, że każdy rozdział chłonęłam całą sobą.
Mam słabość do motywu found family, a tutaj został on poprowadzony w bardzo rozczulający sposób.
Hayden Henderson jest chodzącą zieloną flagą, bo pomimo tego, że w przeszłości skrzywdził Jane, potrafił przyznać, że schrzanił i nie powinien wytykać dziewczynie jej wagi.
Takich chłopaków potrzebuje literatura, a już zdecydowanie potrzebuję takich ja😭(najlepiej tylko dla siebie haha)
Jane Miller również skradła moje serce swoja dobrocią i ogromnym sercem, pomimo tego, że sama ciągle zmagała się z wydarzeniem z przeszłości.
Ta historia mnie nie tylko zauroczyła, ale obudziła we mnie wiele innych ciepłych odczuć podczas czytania. Była delikatna i napisana z niezwykłą wrażliwością, ale nie brakowało w niej smutku i uczucia niemocy bohaterów.
Teraz zostało mi wyczekiwać kolejnego tomu, chociaż myślami pozostanę przy tej historii jeszcze na długo.
♡ Jest tak dużo rzeczy, które bym chciała tutaj napisać, ale kompletnie nie wiem od czego zacząć… Ta historia nie jest dla mnie tylko tuszem na papierze. Jest zrozumieniem i bezpiecznymi ramionami, w które mogę zawsze wpaść kiedy tego potrzebuję.
♡ Jak miałam pięć lat, moja mama nauczyła mnie czytać. Zaczynałam od kilkustronowych historii, baśni, serii „Martynka”, po „Zaopiekuj się mną” - wszystkie te historie ukształtowały moje dzieciństwo i pozostawiły swoją cząstkę do dziś. Po ponad dziesięciu latach bycia molem książkowym, mogę śmiało przyznać, że moja mama zasiała we mnie nasionko miłości czytania wartościowych książek i właśnie jedną, najbardziej wyjątkową z nich jest najnowsza powieść Moniki Rutki „Przystań Lepszego Jutra”.
♡ Pomimo to, że historia Jane i Haydena nie jest tak bardzo słodka jak wata cukrowa (bardziej porównałabym ją do słodko kwaśnych cukierków „zozole”), to mogę śmiało przyznać, że jest to dzieło mojego życia. Jest to niezwykle emocjonalna książka, która porusza strasznie dużo potrzebnych tematów, przez które łzy toczą się po policzkach. A przede wszystkim - jest to źródło wiedzy, ponieważ dowiadujemy się, że to właśnie my zdecydujemy kto będzie naszą rodziną. Najważniejsza jest r o d z i n a. Chwyciło mnie to bardzo za serce, ponieważ to w jaki sposób autorka porusza ważność relacji między ludzkich jest zdumiewające - przeczytacie scenę z grą Monopoly i będziecie wiedzieć o co chodzi <3 Rutka pisząc swoją najnowszą powieść, ukazała nam, z jakimi problemami i codziennością zmierzają się ludzie. Choroby i inne tragedie niestety są na początku dziennym, a my często z tego sobie nie zdajemy sprawy. Pomysł na fabułę jest rewelacyjny - jest to książka, która zawiera tysiąc cudownych cytatów, morałów, które powinny zostać przeczytane przez publikę w różnym wieku,a pióro Moniki sprawia, że przez jej książki się płynie.
♡ Nie jest to żadna nowość, że Monika tworzy niesamowicie ludzkich bohaterów, z którymi możemy się utożsamić. Moja kochana Jane, moja bratnia dusza. Nie jestem w stanie wyrazić słowami tego, jak wiele dała mi zrozumienia. Czytając, jej myśli i wydarzenia z życia, miałam wrażenie, że czytam o sobie. To jak bardzo główna bohaterka jest wrażliwa na świat, zauważa (nie)oczywiste rzeczy, sprawia, że czyni ją to jeszcze bardziej wyjątkową. Kocham ją całym sercem. Mój umiłowany Hayden, tajemniczy chłopiec. To jak bardzo troszczy się o ukochane przez siebie osoby jest magiczne - mam ogromną nadzieję, że jeszcze gdzieś na tym świecie są mężczyźni tacy jak on. Na początku jego otoczka jest nieprzyjemna, daje wrażenie wrednego, sarkastycznego bruneta. Natomiast poznając go głębiej, dostrzegamy tego przyczyny. Henderson strasznie dużo stracił podczas wędrówki zwaną życiem. Podczas czytania tekstu o tym, jak bardzo ukształtowało go cierpienie, czujemy boleść duszy. Uczucie jakiego doświadczyli bohaterowie, było niesłychane. Oboje byli młodymi, niedoświadczonymi w tej dziedzinie życia ludźmi. Jestem strasznie ciekawa co się stanie z ich relacją w drugim tomie i jak ona się potoczy, ponieważ autorka postanowiła zrzucić bombę na Formby - przysięgam, że nikt nie wymyśla tak mocnych plottwistów jak Monika!
♡ Historia Jane i Haydena jest dla mnie zdecydowanie czymś większym, niż wydrukowane zdania na papierze. Jest to cudowna przygoda, która uzupełniła brakujące elementy w moim życiu. Czytanie „Przystani Lepszego Jutra” jest tym samym dla mnie, co dla Jane bieganie po polanie. Chwilą wytchnienia i ucieczki do innego świata.
ta historia to mój dom, moja bezpieczna przystań, miejsce do którego zawsze mogę uciec w nadziei na lepsze jutro❤️🩹
,,Przystań Lepszego Jutra” to książka, która w głównej mierze skupia się na relacjach międzyludzkich. Pokazuje, kim jest prawdziwa rodzina i gdzie jej szukać. Bo nie zawsze są to ludzie ze sobą spokrewnieni, ale ci, przy których nie musimy nikogo udawać, tylko po prostu być sobą. Mimo, że każdy z bohaterów na pierwszy rzut oka mógłby się wydawać szczęśliwym i wcale nienarzekającym na swoją dotychczasową egzystencję, to gdy tylko nadarza się okazja, poznajemy prawdę i to, jak faktycznie żyją nastolatkowie. Czytelnik odkrywając po kolei karty znajdujące się we wnętrzu tych młodych ludzi tym samym odkrywa, że tak naprawdę nigdy nie mamy świadomości tego, jak trudną i ciężką sytuację może nosić na swoich barkach tryskająca energią osoba. Bo to właśnie najczęściej ci, którzy są weseli wśród innych, kryją w sobie najwięcej smutku. Już od pierwszych stron wraz z główną bohaterką mierzymy się ze stratą i pogrzebaną nadzieją na to, że jeszcze kiedyś może być lepiej. I właśnie to jest jeden z naprawdę licznych powodów, dla których wielbię tą książkę. Tutaj nie ma czasu na uciekanie, od razu jesteśmy zmuszeni zderzyć się z bolesną rzeczywistością.
Jane Miller to bohaterka, która dosłownie stała się moją bratnią duszą. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem, w tak krótkim czasie od zapoznania się z postacią, mogłam równocześnie poczuć z nią tak ogromną więź. Tak jak wspomniałam wcześniej, już na samym początku dowiadujemy się o jej trudnej przeszłości, kiedy to najpierw straciła rodziców, a później starszą Wandę, która była jej największym oparciem. W tamtym momencie Jane mogłoby się wydawać, że jej świat runął, a ona została całkiem sama, ale przeprowadza się do rodziny Wellingtonów, przy których trzyma ostatki nadziei i modli się o to, że będzie mogła poczuć się tam jak w domu. Jednak nic nie jest tak proste jakby chciała - po dłuższym czasie przebywania w posiadłości, czuje się niepotrzebna i niechciana. Uwierzcie mi, nawet nie wiecie jak bardzo mnie to wszystko dotknęło. Wystarczyło dotrzeć do drugiego rozdziału, aby oczy zaczęły mi się szklić. Jakbym mogła, to nieraz bym ją po prostu przytuliła i powiedziała ,,hej, nie trać wiary na lepsze jutro”. Wiecie co robiła, gdy nie dawała rady? Wybiegała na podwórko, polanę, łąkę, las i biegła. Po prostu biegła uciekając przed rzeczywistością, bo tylko to dawało jej wtedy szczęście i ją wyzwalało. Taka jest właśnie Jane Miller i za to ją kocham, bo choćby niewiadomo co się działo, zawsze potrafi uwierzyć w piękno świata. Ta bohaterka to moje słoneczko, z którego jestem dumna, bo nawet pośród ciemnych chmur, odnalazła cień światła przy ludziach, z którymi wcale nie łączyła ją żadna wiązka krwi. Lucy, Luke, Patrick, Brian, Miles i nawet Hayden, który wydawałoby się, że nie posiada serca ani litości - stali się dziewczynie najbliżsi.
Hayden Henderson to bohater, o którym mogłabym się rozpisywać dniami i nocami, ponieważ jest tak skomplikowaną i rozbudowaną postacią. Są momenty, w których z jednej strony mamy ochotę rzucić książką i zadać mu najprostsze pytanie ,,dlaczego?”, ale też są momenty, kiedy dosłownie jest takim słodziakiem, że nie raz otuli Was niczym kocyk. W tej części za bardzo nie poznajemy jego rodziny, ale za to jest jedna scena, w której dowiadujemy się o jego przeszłości i stratą z jaką musiał się wtedy zmierzyć. Nie będę tutaj wspominać czego to była utrata, bo musicie się tego sami dowiedzieć, ale uwierzcie mi, gdy do tego dojdziecie, to będziecie wiedzieć o co mi chodzi. W pewien sposób jest to dosyć zabawne i jeśli lubicie czarny humor to ten żart na pewno Wam się spodoba. Ale już tak biorąc to wszystko na poważnie, to właśnie dzięki tej scenie jesteśmy w stanie do niego w jakiś sposób dotrzeć i zrozumieć, jak duży wpływ mogło mieć to na jego zachowanie. Hayden często jest zimny, oschły i nie wykazuje żadnych głębszych uczuć, ale gdy już się otworzy, to gwarantuję Wam - przepadniecie dla niego bezwarunkowo. No i czas wspomnieć o przełomowym momencie, który pokrzepił moje serce i zrobił z nim coś, co nawet ciężko jest mi opisać w słowach. Po prostu nigdy podczas czytania żadnej książki nie poczułam się tak jak wtedy. Wylałam tysiące łez wzruszenia i szczerze mówiąc, do tej pory jak o tym myślę to chce mi się płakać. Mówię tutaj o scenie, podczas której nasi bohaterowie zagrali w Monopoly. Po prostu Hayden Henderson zrobił wtedy coś niesamowitego, coś co złamie i jednocześnie uleczy nie jedno serce. Obiecuję, że przy czytaniu tego nie zabraknie Wam emocji, ale może zabraknąć chusteczek, dlatego już z góry radzę Wam się w nie zaopatrzeć. Również głęboko w pamięci wyryła mi się scena z lampionami i to, co się po niej wydarzyło. Ten bohater zaskoczy Was jeszcze nie raz.
Relacja tej dwójki bohaterów, z jaką mamy do czynienia przy pierwszym tomie, jest czystym enemies to lovers. Już odkąd pierwszy raz mieli ze sobą styczność pokochałam ich teksty, docinki i żarty kierowane w swoją stronę. Niejednokrotnie się dusiłam ze śmiechu, a sceny kiedy Jane stanowczo odmawiała podwózki z Hayden’em i dosłownie była w stanie przejść sama tak długą drogę nawet w największą ulewę, byleby tylko nie spędzić z nim pięciu minut w osobności, są absolutnie moimi ulubionymi. Jak możemy po jakimś czasie zauważyć, bohaterowie kryją za sobą pewną wspólną i jednocześnie bolesną przeszłość. Moment, w którym Jane przywołuje sytuację sprzed kilku lat i to, co wtedy usłyszała mnie całkowicie złamał, ale i też poskładał, ponieważ Hayden Henderson właśnie w tamtym momencie zaskoczył mnie po raz kolejny. Mimo tego, że kryje dużo za uszami i potrafi zranić, to jest też w stanie to wszystko naprawić i wypowiedzieć słowa, których nikt by się nie spodziewał, a które są niczym plaster na złamane serce. Nie bez powodu traktują siebie teraz w taki a nie inny sposób, ale to co się wydarzyło między nimi, zostawiam już do odkrycia Wam. Mamy również dwie sceny, w których występuje narracja trzecioosobowa co mi się niezmiernie podobało. Uwierzcie mi, patrzenie na zachowania Jane i Haydena oczami obserwatora było niesamowitym doświadczeniem. Kocham to w jakim kierunku później poszła ich relacja i jestem ogromnie ciekawa jaką drogę obierze w drugim tomie.
,,Przystań Lepszego Jutra” to historia, której głównym wątkiem jest przyjaźń. Mimo przykrych wydarzeń, bohaterowie odnaleźli siebie. Pokazali nam coś niezwykle cennego - prawdziwa rodzina to ludzie, przy których nie musimy zakładać żadnych masek. Jane, Hayden, Lucy, Brian, Luke, Miles, Patrick i Oliver stworzyli coś, czego nikt nigdy nie będzie w stanie im odebrać. Kocham tych bohaterów całym swoim sercem, a czytając każdą scenę, w której spędzali razem czas, śmiejąc się, wygłupiając, grając, rozmawiając mogłam poczuć się jakbym robiła to razem z nimi. Niesamowicie się do nich przywiązałam, a Miles i Oliver to moje ulubione sześcioletnie dzieci, dzięki którym uśmiech sam malował mi się na ustach. Ich relacja jest po prostu piękna, bo dzięki wspólnemu spędzaniu czasu mogą zdjąć ,,długo znoszone obuwie” i uciec. A najważniejszym w tym wszystkim jest to, że za każdym razem robią to razem. I właśnie to jest kolejny powód, dla którego ta książka stała się dla mnie tak bardzo ważna. Daje nadzieję na to, że na tym świecie są jeszcze ludzie, dzięki którym poczujemy się bezpiecznie. Bo każdy z nas jest wyjątkowy i zasługuje na szczęście.
Zakończenie było czymś czego totalnie się nie spodziewałam i Wy też nie będziecie. Jeśli myślicie, że po trylogii The Chain już nic Was nie zaskoczy, to się mylicie, bo ja też tak myślałam. Dosłownie poczułam wtedy jak wszystkie emocje we mnie uderzają i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, więc zaczęłam po prostu płakać. Wyłam jak bóbr, ponieważ tak bardzo nie chciałam rozstawać się teraz z tą historią, i tak wiem, że będzie kolejna część, ale nawet to mnie w tamtym momencie nie potrafiło uspokoić. To co się wydarzyło na końcu sprawiło, że wszystko co do tej pory myślałam, że wiem, zostało poddane wątpliwościom, a moja nadzieja - pogrzebana. Liczę tylko na to, że w drugim tomie, którego potrzebuje teraz jak tlenu, zostanie ona jakimś cudem wskrzeszona. A mi nie pozostało nic innego, jak życzyć Wam powodzenia. I pamiętajcie o chusteczkach!
Historię Moniki są moją przystanią, które zawsze sprawiają, że wszystko co złe idzie w zapomnienie, mogę na chwilę zdjąć wtedy maskę jeśli aktualnie ją założyłam i odpocząć, przestać udawać, wypłakać się i być sobą. Znajduje w nich ogrom siebie, mają w sobie wiele piękna i znaczą dla mnie ogromnie wiele, to cząstka mnie która jest ze mną i ciągle kiełkuje od paru lat, Monia uratowała mnie w każdym znaczeniu tego słowa a historia Haydena i Jane stała się moją ulubioną spod jej pióra, pozwoliła spojrzeć mi inaczej na wiele spraw i wiele też zrozumieć, pozwoliła mi odetchnąć i sprawiła, że masę emocji się przeze mnie przelało. Zachwyciła mnie i skradła każdą cząstkę mego serca i duszy. Jest przepiękna i ogromnie wartościowa, każdy powinien poznać „Przystań lepszego jutra” ta książka pokazuje tyle codziennych prawd, które dla nas nie zawsze są zauważalne i naprawdę daje do myślenia. Jest też urocza i sprawiła, że momentami twarz bolała mnie od uśmiechania się, no nie da się nie kochać Haydena, co on ze mną zrobił😭 Czytajcie Przystań!